Branża budowlana, zwłaszcza w segmencie mieszkaniowym, po wielu tłustych latach, staje przed ogromnym wyzwaniem. Na rynku jest coraz więcej zagrożeń, a niewiele nadziei na poprawę sytuacji. Ten trudny czas deweloperzy, firmy budowlane i klienci muszą po prostu przeczekać.
Jednym z największych problemów, z jakim w najbliższym czasie będzie zmagać się budowlanka, jest brak klientów. Wielu z naturalnych klientów na nowe mieszkanie po prostu traci w ostatnich miesiącach szansę na uzyskanie kredytu. Wszystko przez spadającą zdolność kredytową.
Ta niestety spada ze względu na podnoszenie stóp procentowych przez NBP (obecnie 5,25 proc.). Problemem są również nowe wytyczne dla banków ustalone przez Komisję Nadzoru Finansowego. Te wymuszają na bankach testy zdolności kredytowej z zachowaniem 5 proc. wzrostu stóp. Czyli kredytobiorca musi udowodnić swoimi dochodami możliwość utrzymania płatności przy hipotetycznej sytuacji, gdy stopy procentowe wynoszą nawet ponad 10 proc.
- Rynek wywróciła też restrykcyjna polityka kredytowa banków w zakresie wyznaczania zdolności kredytowej klientów - liczba osób kupujących na kredyt spadła o połowę. Nie mamy więc za bardzo dla kogo budować - mówił w serwisie biznes.interia.pl Tomasz Stoga, członek zarządu Polskiego Związku Firm Deweloperskich i prezes Profit Development.
Ale brak klientów kredytowych, to tylko jedna z liczb równania. Ich częściowy brak mogą zastąpić klienci inwestycyjni, którzy zazwyczaj nabywają mieszkania za gotówkę, bądź fundusze. Równie poważnym problemem, z którym obecnie muszą się mierzyć deweloperzy to niemożliwe do oszacowania koszty budowy.
Od dwóch lat drożeją grunty, zwłaszcza w atrakcyjnych miejskich lokalizacjach. Ponadto rosną praktycznie wszystkie koszty, jakie musi ponosić deweloper w związku z budową. Mowa o robociźnie, energii, paliwie oraz materiałach budowlanych. W obecnej sytuacji trudno przewidzieć np. z jaką ceną stali będziemy mieli do czynienia za pół roku czy rok. A przecież proces budowlany budynku wielorodzinnego może trwać od 1,5 do 3 lat.
W takiej sytuacji sensownym wyjściem byłaby budowa mieszkań pod wynajem. Ale i tutaj pojawiają się problemy. Deweloper budujący w takim trybie ma utrudniony dostęp do kredytowania. Poza przyczynami wymienionymi wcześniej, inwestor musi udowodnić bankowi, że sprzeda dostateczną liczbę mieszkań by "zarobić" na budowę. W przypadku mieszkań na sprzedaż wystarczy przekazać do analizy banku liczbę umów rezerwacyjnych. Ale przy prowadzeniu budowy mieszkań na wynajem takie rozwiązanie nie wchodzi w grę, ponieważ kredyt będzie spłacany dopiero z przyszłych czynszów i całość potrwa nawet kilkanaście lat.
- Możemy też sami go obsługiwać, ale wtedy kredytu potrzebujemy na 10-15 lat, czyli tyle ile będzie trwała spłata budynku z czynszów wynajmu. Tyle że takiej linii kredytowej... nie ma żaden bank w Polsce - wyjaśnia Stoga w rozmowie z biznes.interia.pl.