Obecna narracja rządowych oficjeli to głównie zapewnienia, że tzw. blackout Polsce nie grozi. Ale jednocześnie, już w grudniu w życie weszła ustawa określająca definicję "klienta wrażliwego". To gospodarstwa domowe i firmy, którym energii odciąć nie można (albo można na samym końcu). Pozostali odbiorcy mogą liczyć się z tym, że w pewnym momencie tej zimy mogą utracić zasilanie. O kim mowa?
W środę zaproponowano wprowadzenie w UE obowiązkowego ograniczania zużycia energii elektrycznej w godzinach szczytu. Już teraz część krajów, samodzielnie, wdraża niektóre rozwiązania, obawiając się o sytuację energetyczną. Np. są wprowadzone limity temperatury schładzanej przez klimatyzację, czy wyłącza się oświetlenie budynków rządowych.
Polski rząd, póki co, jest sceptycznie nastawiony do takich planów.
- Absolutnie będziemy przeciwko ograniczaniu zużycia energii w godzinach szczytu. Absolutnie każde przedsiębiorstwo ma prawo podejmować decyzję samodzielnie, każde państwo w polityce energetycznej ma swoje własne kompetencje - powiedziała, cytowana przez portal wp.pl minister Moskwa.
W najczarniejszych scenariuszach energii elektrycznej może jednak zabraknąć. Co wówczas? W grudniu 2021 roku w życie weszło specjalne rozporządzenie "w sprawie szczegółowych zasad i trybu wprowadzenia ograniczeń w sprzedaży paliw stałych oraz w dostarczaniu i poborze energii elektrycznej lub ciepła".
Wśród elementów zawartych w dokumencie jest zawarta dokładna definicja "odbiorcy wrażliwego", czyli miejsc, w których prąd ma zostać odłączony w ostatniej kolejności. Planowane ograniczenia będą dotyczyć jedynie odbiorców, którzy na dzień 1 stycznia danego roku zamówili łączną moc umowną na poziomie 300 kW i więcej.
Z tej listy wykluczeni są między innymi gospodarstwa domowe, szpitale czy infrastruktura krytyczna. Oznacza to, że w pierwszej kolejności ograniczenia energii spadną na prywatne zakłady przemysłowe, galerie handlowe, czy hotele.
Zdjęcie główne: Eletrownia Bełchatów / wikipedia / Morgre