Miejscowość Goring-on-Thames, lub potocznie mówiąc Goring, znajduje się godzinę drogi od Londynu i uraczyła George’a Michaela rezydencją rodem z XVI wieku – dosłownie. Dom otoczony jest przestronnym ogrodem i leży nad rzeką. Aby oprzeć się chęci wskoczenia do Tamizy, artysta wraz z ówczesnym partnerem Kennym Gossem zażyczyli sobie basen, a nad nim – altanę, którą ze względu na rozmiary, nazwalibyśmy raczej domkiem letniskowym. W wywiadzie dla Opry Winfrey mogliśmy usłyszeć jak Michael zachwycał się tym miejscem – „Jest naprawdę cudownie przychodzić tu w letnie wieczory, około dwudziestej drugiej i po prostu siedzieć z otwartymi drzwiami. To piękne.”. Będąc pod wrażeniem zewnętrznej strony posiadłości, zajrzyjmy do środka. Oprócz licznych kominków i wszechobecnego łączenia drewna z cegłą, rzuca nam się w oczy sufit wiszący tuż nad głową. Ktoś, kto ma parę centymetrów powyżej średniego wzrostu, raczej nie nadawałby tu się na domownika. George Michael nie wydawał się tym faktem zmartwiony. Traktował to raczej jako historyczną ciekawostkę tłumacząc, że ludzie po prostu byli kiedyś bardzo niscy, a swój dom ciągle nazywał pięknym, kochanym i uroczym. Zdecydowanie zgadzamy się z tymi słowami.
Przebywając w Londynie George Michael zamieszkiwał dom w dzielnicy Highgate. Artysta wybrał ulicę, na której mieszkali tacy celebryci jak Sting, Jude Law, Jamie Oliver, czy Kate Moss. A to tylko kilka nazwisk. W związku z tym, w sąsiedztwie trwał wieczny wyścig o najbardziej imponującą rezydencję w północnym Londynie. Okoliczni mieszkańcy byli jednak skupieni głównie na wokaliście – wszyscy byli jego fanami i to raczej dzięki nim, a nie swojej aparycji, dom stał się tak popularny. Sama dzielnica Highgate była bliska rodzinie artysty – mówi się, że to na tamtejszym cmentarzu zostanie pochowany.
Przenieśmy się do bardziej słonecznej okolicy i do czasów trasy koncertowej po Australii. W 2010 roku George Michael kupił dom w Palm Beach (przedmieścia Sydney) za niemałą sumę 5,8 miliona dolarów. Zdecydowanie nie nazwalibyśmy tego skromną posiadłością na plaży. Były to w zasadzie dwa budynki połączone przeszklonym korytarzem-tunelem. Wokalista miał do dyspozycji pięć sypialni, z czego cztery z widokiem na ocean. Nietrudno się domyślić, że każda miała prywatną łazienkę i przypominała bardziej luksusowy apartament, niż zwykły pokój. Wnętrze urządzono w loftowym stylu. Nowoczesności nadały temu miejscu duże przeszklone elementy. Wisienka na torcie? Basen typu infinity kojarzony raczej z prestiżowymi kurortami. Obecnie willa wystawiana jest w wakacyjnych ofertach. Pomieści 12 osób i można ją wynająć za około 27 000 dolarów za tydzień. Bardziej zamożni fani George’a Michaela muszą być wniebowzięci!
Artysta w latach dziewięćdziesiątych zamieszkiwał również Kalifornię, a dokładniej miasto Santa Barbara. Ta posiadłość jest godna uwagi i wyjątkowa. Nadana jej przez architekta nazwa to Snowflake. Na pierwszy rzut oka tego nie widać, ale gdy spojrzymy na plan domu, zauważymy, że rozkład pomieszczeń faktycznie przypomina płatek śniegu. Ma to zapewnić funkcjonalność, wygodę podczas przemieszczania się i dostęp do promieni słonecznych. Nietypowe w tym domu jest również to, że na parterze mamy tzw. część prywatną, czyli sypialnie, gabinet i garderoby, a na piętrze kuchnię, jadalnię i salon. To trochę jakby wywrócić zwykły dom do góry nogami. Artysta ostatecznie sprzedał posiadłość w 1996 roku za dwa miliony dolarów.
Ciężko nazwać którekolwiek z tych miejsc najlepszym. Każda z rezydencji George’a Michaela poniekąd odzwierciedla to, co czuł w danym czasie. Będąc „na topie” stawiał na luksus, plaże i duże miasta. Z kolei gdy potrzebował spokoju, wybierał rodzinne i przytulne domy, takie jak ten w Goring-on-Thames, który jeszcze długo pozostanie w pamięci fanów artysty.