"Strażnicy Teksasu w Warszawie". Nocami sami patrolują osiedle

W warszawskim Wawrze mieszkańcy postanowili sami zadbać o swoje bezpieczeństwo. I to w sposób, który do tej pory w Polsce uznawany jest za niecodzienny - organizując nocne patrole. Impulsem do podjęcia inicjatywy był nieprzyjemny incydent.

Wszystko zaczęło się od włamania do domu sąsiada Łukasza Osieckiego jesienią ubiegłego roku. Mężczyzna, który dziś jest jednym ze "Strażników Teksasu" (choć to oczywiście określenie żartobliwe), historię powołania specjalnej straży opisał w rozmowie z "Wyborczą".

 

Incydent sprawił, że mieszkańcy zaczęli obawiać się o swoje mienie. Skłonił ich do znalezienia skutecznych sposobów na zwiększenie bezpieczeństwa w swojej okolicy. Inspiracją okazało się to, co za oceanem jest w zasadzie normą - program straży sąsiedzkiej. Znanym z Nowego Jorku już od lat 60. Mieszkaniec Wawra wraz z innymi mieszkańcami osiedla postanowił zainicjować podobne działania w swojej okolicy.

Władze są "za"

Pomysł szybko zyskał popularność wśród mieszkańców osiedla Las, którzy zaczęli organizować się w grupy. Patrole mają proste zadanie - monitorowanie okolicy w nocy. Ma to zapobiegać przestępstwom i umożliwiać zgłaszanie wszelkich podejrzanych zachowania lokalnym organom ścigania. Uczestnicy patrolu są wyposażeni w kamizelki odblaskowe, latarki, apteczki, gaśnice i, opcjonalnie, gaz pieprzowy.

 

- Nie chcemy straszyć ludzi, ale dać im poczucie sprawiedliwości - mówi Osiecki w rozmowie z serwisem.


Inicjatywa spotkała się z pozytywnym odzewem ze strony władz lokalnych. Burmistrz dzielnicy, Norbert Szczepański, zapewnił grupę w niezbędny sprzęt, a liczba członków straży sąsiedzkiej ciągle rośnie. Choć głównym celem jest prewencja i wzajemne informowanie o potencjalnych zagrożeniach, strażnicy są świadomi swoich ograniczeń i nie mają zamiaru wchodzić w bezpośrednią konfrontację z przestępcami.

Za wielką wodą to norma

Straże sąsiedzkie w Stanach Zjednoczonych mają długą historię i są uznawane za ważny element lokalnych społeczności. Ich początki sięgają lat 60. XX wieku, kiedy to po raz pierwszy zaczęto organizować mieszkańców w celu wzajemnej obserwacji i zgłaszania podejrzanych zachowań lokalnym organom ścigania.

 

Ideą stojącą za takimi inicjatywami jest "neighbourhood watch", czyli straż sąsiedzka, która działa na zasadzie oddolnej współpracy i wzajemnej troski o bezpieczeństwo w obrębie danej społeczności. Członkowie straży nie posiadają uprawnień policyjnych, ale są szkoleni, aby skutecznie obserwować i raportować podejrzane działania, co ma na celu zapobieganie przestępczości. Inicjatywa ta szybko zyskała popularność w całych Stanach Zjednoczonych i stała się modelem dla podobnych programów na całym świecie, w tym także w Australii, dzięki swojej skuteczności w budowaniu poczucia wspólnoty i zwiększaniu bezpieczeństwa lokalnych obszarów.