Czy to, że w centrach miast rosną drzewa, może mieć jakiekolwiek powiązanie z polityką? Okazuje się, że tak. Bo wedle obowiązującej obecnie wykładni konserwatorskiej, którą muszą brać pod uwagę miasta planujące renowację zabytkowych placów i ulic, drzewa to... naleciałość lat powojennych, kiedy w Polsce władze sprawowały komunistyczne władze.
Jak tłumaczą urzędnicy, historyczne place czy ulice w czasach średniowiecza nie były porośnięte przez drzewa. Dlatego wiele renowacji historycznych obszarów miejskich nie zakłada sadzenia drzew.
Rząd postanowił jednak wypowiedzieć wojnę betonozie. - Nie możemy dziś dopuszczać do rewitalizacji, które całkowicie niszczą zieleń na obszarach zabytkowych, dlatego zmieniamy wykładnię konserwatorską dotyczącą inwestycji tego typu - zapowiedziała generalna konserwator zabytków i wiceministra kultury Magdalena Gawin. - Chcemy zmienić wykładnię konserwatorską dotyczącą rewitalizacji miast. Wspólnie z Ministerstwem Klimatu i Środowiska będziemy prowadzić kampanię na temat zazieleniania miast - dodała.
Wyjaśniła też, że branie pod uwagę średniowiecznych warunków, w których funkcjonowali mieszkańcy miast, nie ma dziś sensu. - Nie możemy porównywać średniowiecznej funkcji miasta do miasta współczesnego - stwierdziła Gawin.
Chodzi o to, by samorządy musiały albo pozostawić rosnące już drzewa, albo sadzić nowe. - Samorządy aplikują do marszałków o pozyskanie środków unijnych na rewitalizację. Dlatego musimy ustalić z marszałkami zmianę regulaminów oraz kryteria w taki sposób, żeby powstrzymać wycinkę zieleni wkomponowanej w przestrzeń historyczną, a jeśli - z jakichś ważnych względów - trzeba tę zieleń wyciąć, muszą być natychmiast przeprowadzone nasady odpowiednimi, historycznymi gatunkami drzew o odpowiedniej objętości pnia - wyjaśniła Magdalena Gawin.