W ramach tego programu, który wystartował za czasów rządów PiS, państwo przez osiem lat spłaca mniej więcej połowę odsetek od kredytu na zakup lub budowę mieszkania albo domu. Jego powierzchnia i cena nie mogą przekraczać określonego ustawowo pułapu. Z powodu tych ograniczeń początkowo program był niemal martwy. Polacy woleli tani kredyt we frankach szwajcarskich. Kryzys finansowy zmienił nastawienie kredytobiorców, a gdy PO podniosła limity cen mieszkań kwalifikujące do dopłaty, tego typu kredyt zaczął szybko zyskiwać na popularności. W marcu ubiegłego roku sięgnęło po niego prawie 5,8 tys. rodzin.
Jednak dopłaty do kredytów stały się dla budżetu obciążeniem. Rząd zaproponował likwidację programu od 2013 r., a wcześniej obniżkę limitu cen mieszkań. W efekcie pula mieszkań objętych dopłatą gwałtownie się skurczyła. - Rząd nie zaproponował alternatywnego programu - wyjaśnia poseł PiS Andrzej Adamczyk. - I z tego powodu proponujemy wydłużenie obowiązywania "Rodziny na swoim" o pięć lat.
PiS nie ma co liczyć, że rząd poprze jego inicjatywę. Wiceminister transportu, budownictwa i gospodarki morskiej Piotr Styczeń zapewnia, że jego resort przygotowuje nowy program, który ma pomóc młodym Polakom w zdobyciu lokum. - Ciągle słyszymy jakieś zapowiedzi. Nową ustawę o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym ta koalicja rządowa obiecuje od pięciu lat. Podobnie może być z programem mieszkaniowym - komentuje poseł Adamczyk.
Tymczasem w ciągu pierwszych trzech miesięcy tego roku po kredyt, w którego spłacie pomaga państwo, sięgnęło przeszło 8,6 tys. rodzin. Obecnie w największych aglomeracjach trudno jest znaleźć mieszkanie, które spełniałoby kryterium cenowe programu. Np. w Warszawie tylko ok. 9 proc. mieszkań oferowanych przez deweloperów jest objętych budżetową dopłatą. Po kredyt z rządowym dofinansowaniem o wiele łatwiej jest sięgnąć tym, którzy kupią bądź wybudują dom, którego powierzchnia nie przekracza 140 m kw.