W złotej erze atomu USA oraz Związek Radziecki konstruowały wiele urządzeń i maszyn napędzanych energią jądrową. Niektóre, jak np. auto Ford Nucleon nigdy nie wyszły poza sferę konceptu, ale inne powstały.
W latach 60. i 70. wielu wydawało się, że energia jądrowa jest rozwiązaniem wszystkich problemów. Niestety katastrofy reaktorów jądrowych oraz niebezpieczeństwo wojny nuklearnej ostudziło zapał fanów atomu. Ale możliwość napędzania urządzeń przy pomocy reaktora wydawała się wielu nadal atrakcyjna. Zwłaszcza w Związku Radzieckim.
Jednym z wielkich problemów Rosji jest brak stałego dostępu do dróg morskich. W latach 60. wiele szlaków morskich prowadzących do największych rosyjskich portów przez wiele miesięcy w ciągu roku była pokryta lodem. Rosjanie więc wprowadzili do użytku lodołamacze, które były napędzane reaktorami jądrowymi. Problemem natomiast było naturalne ukształtowanie wybrzeża. Jest ono trudne w nawigacji, co powodowało w przeszłości niejednokrotnie problemy dla statków.
Najprostszym rozwiązaniem okazały się latarnie morskie, ale te potrzebują stałego zasilania. Niestety, w tych rejonach świata rzadko występują osady ludzkie oraz linie trakcyjne. Rosjanie doszli do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie zaopatrzenie takich latarni we własne reaktory jądrowe.
W ten sposób w latach 70. wzdłuż Północnej Drogi Morskiej Rosjanie zbudowali kilkadziesiąt latarni morskich zasilanych generatorami termoelektrycznymi radioizotopowymi. Konstrukcje te nie wymagały stałej opieki, ani zasilania zewnętrznego. Najczęściej korzystano z izotopu strontu-90, który umożliwiał 29 lat ciągłej pracy. Z czasem podobne latarnie można było znaleźć w pozostałych częściach Związku Radzieckiego. Samych silników powstało 1007 sztuk.
Co ciekawe, gdy reaktorom kończyło się paliwo, przestawały działać, ale nie przestawały promieniować. Rosjanie odnotowali kilkanaście przypadków wymontowania wspomnianych izotopów ze swoich latarni. Według ekspertów skradzione elementy mogą posłużyć do zbudowania tzw. "brudnej bomby".