Amerykanie mają coraz więcej problemów mieszkaniowych. Najpierw lockdown spowodowany koronawirusem zagroził im eksmisjami, teraz duża część mieszkańców miast ucieka na przedmieścia i na wieś. Czyli często w miejsca, w których istnieje zagrożenie pożarowe.
Od wielu lat uważa się życie w mieście za najlepsze rozwiązanie, w dawnych wiekach uważano nawet mieszkanie w mieście za najbezpieczniejsze rozwiązanie. Niestety, ostatnie miesiące, które upłynęły na walce z koronawirusem, otworzyły wielu mieszkańcom oczy na ograniczenia i niebezpieczeństwa, jakich można doświadczyć zamieszkując miasto.
Jak pisaliśmy w sierpniu, według raportu przygotowanego przez Douglasa Ellimana i Millera Samuela, liczba lokali wystawionych na sprzedaż bądź wynajem w Nowym Jorku osiągnęła liczbę 13 117 mieszkań. Był to absolutny rekord. Wszystko z powodu masowych wręcz przenosin z miasta na przedmieścia i wieś.
>>> Szukasz nowych mebli do mieszkania? Abra Meble
Mieszkańcy uciekają z miast nie tylko z powodu obawy o swoje zdrowie, które jest zagrożone dużym zagęszczeniem ludności na niewielkim terenie. Powodem jest również dostrzeżenie ograniczeń zajmowanych mieszkań. Wielu właścicieli dostrzegło, że ich lokale są po prostu małe i trudno w nich wytrzymać dłuższy okres.
Ale najważniejszym powodem, dla którego dotychczasowi mieszkańcy uciekają z największych miast, są wysokie opłaty, z jakimi borykają się właściciele. Władze federalne w obliczu ryzyka masowych eksmisji wydały na początku września moratorium, zgodnie z którym możliwe jest odroczenie opłaty czynszu do końca roku. Ale część najemców woli dmuchać na zimne i przenosi się zawczasu.
Amerykanie w poszukiwaniu tańszych gruntów wybierają tereny oddalone od centrów miast. Często decydują się na osiedlanie w miejscach, które są narażone na różnego typu katastrofy naturalne. Przenoszą się w lokalizacje uważane za niebezpieczne.
Często wybierają miejsca, które są zagrożone powodziami, w pobliżu tras sezonowych huraganów oraz miejsca, które znane są z rokrocznych pożarów. - Coraz więcej ludzi przepędzanych z miast przez szybujące pod niebiosa ceny wynajmu wyprowadza się w rejony, gdzie jednocześnie przyczyniają się do pożarów i stają się ich ofiarami - pisze w artykule "Gazety Wyborczej" Maciej Jarkowiec.
Mieszkanie w strefach zagrożonych, mimo taniego gruntu i niższych opłat mieszkaniowych niestety wiąże się również z podwyższonymi opłatami za ubezpieczenie nieruchomości, które w takim miejscu jest w zasadzie obligatoryjne.
Mimo to mieszkańcy np. Los Angeles wybierają miejsca z dala od centrum, np. niewielkie miejscowości przy drogach stanowych, by móc w miarę sprawnie dojechać do pracy. Niestety, to właśnie w tych rejonach trwają ogromne pożary. Do chwili obecnej spłonęło ponad 1,45 mln ha, czyli obszar większy niż stan Connecticut - powiedział gubernator Kalifornii Gavin Newsom.
- Coraz więcej ludzi przepędzanych z miast przez ceny wynajmu wyprowadza się w rejony, w których przyczyniają się do pożarów i stają się ich ofiarami - tłumaczy, przywodząc jako przykład historię mieszkańców miasteczka Berry Creek, Maciej Jarkowiec. Przypomnijmy, w tegorocznych pożarach 15 mieszkańców tego miasteczka zginęło próbując uciekać przed ścianą ognia.