Mieszkanie można kupić za gotówkę lub na kredyt, wynająć od osoby prywatnej lub firmy, a także... wziąć w abonament. To jeden z najnowszych sposobów, by zostać lokatorem nieruchomości, która formalnie należy do kogoś innego.
Jest to rozwiązanie zbliżone do wynajmu, ale cechuje je kilka różnic. Po pierwsze lokale tego typu są wynajmowane przez firmy, które operują dużą liczbą nieruchomości. Są nastawione na masowy wynajem. Ma to dać pewność najemcy, że powodem wypowiedzenia umowy nie będzie np. zmiana sytuacji życiowej właściciela lokalu. Zdarza się przecież, że dziecko wynajmującego idzie na studia, zmienia się jego status cywilny, a wtedy lokator jest zaskakiwany, musi zmienić adres - czy mu się to podoba, czy nie.
Mieszkanie w abonamencie ma też sprawić, że użytkownikowi łatwiej załatwić wszelkie formalności - od zapłaty za czynsz po zgłoszenia awarii. Wszystko odbywa się za pomocą infolinii lub formularza internetowego. Ma to być kolejną zaletą wobec tradycyjnego najmu - nie trzeba się martwić, że właściciel mieszkania nie odbierze, albo będzie miał pretensje o np. pękniętą rurę.
Z raportu Think Co Research Lab wynika, że w pierwszym półroczu w Polsce najem instytucjonalny objął 3700 lokali. Do roku 2023 mieszkań tego typu ma być na rynku już 7000. I tu ujawnia się jeszcze jedna cecha "mieszkania na abonament" - tego typu lokale są najczęściej nowe, wyposażone w nowe sprzęty, elementy wyposażenia, za co też odpowiada firma będąca właścicielem lokalu.
Mieszkania na abonament pojawiają się w dużych miastach - Warszawie, Łodzi, Wrocławiu. W najbliższych latach mają pojawić się w Poznaniu, Krakowie czy Gdańsku. W stolicy za kawalerkę "na abonament" trzeba płacić ok. 2000 zł miesięcznie, lokal dwupokojowy kosztuje ok. 3000 zł.
Wedle danych Eurostatu na 100 mieszkań w Polsce mniej niż 70 jest zamieszkiwanych przez właścicieli. To jeden z najniższych wskaźników w Europie. Na Zachodzie - z uwagi na relację zarobków do czynszów - wynajem jest bardziej popularny, ma też głębsze uwarunkowania kulturowe.